24 lutego 2006, 20:56
Nie wiem co napisać. Ale napiszę, choć nie jest mi łatwo. Na uczelni jak byłem miałem dobry humor i nastrój. Oddałem w lektorium książki pani Ani. Powiedziała mi, że za przetrzymanie 5-6 książek kara pieniężna by wynosiła 60zł, a kara na wypożyczenie, czyli nie mógłbym wypożyczyć książek, jakieś 12-14 miesięcy. Ale skończyło się, że nie dostałem kary. W sumie to już chyba z 8-9 raz uniknąłem kary u pani Ani. Potem poszedłem na zajecia typu "Sokrates" - wykłady w języku angielskim. Przyszły 4 osoby się zapisać. Ja czwarty. Pani magister popatrzyła tak na mnie i po angielsku oczywiście, "czy my się już nie spotkaliśmy?". Ja na to, że "byłem u pani na zajęciach we wtorek" (z tą Panią mam ćwiczenia we wtorek). Kobieta uśmiechnęła się zakłopotana i dodała: "ooo teraz Pana sobie zapamiętam do wtorku". Adresy mailowe pozbierała od 4 zainteresowanych osób Jej wykładem i tematykę poprowadziła o stosunkach amerykańsko-polskich od początku XIX wieku do 1989 roku. Ale to tak ogólnie. Oczywiście jak doszła do lat 1905-1948 to na mnie uwagę zwróciła. Mieliśmy na ćwiczeniach we wtorek o Roosevelcie i jego polityce podczas II WŚ. Więc wiedziała, że ja wiem więm do mnie kilka pytań skierowała. Zabawnie było. Jeszcze nie wiem, czy to dobrze dla mnie skoro mnie zapamięta. Potem poszedłem do Pani dyrektor ds studentów o coś się spytać. Zaczepiłem Panią dyrektor a Ona: "ooo to Pan, zapraszam". Zaraz do mnie z tekstem: "ooo zmienił Pan fryzurę, lepiej w niej Panu (tu musiała mojego jeżyka pomacać - nie lubię tego)....i nowe okulary, no zdecydowanie lepiej Pan wygląda niż wcześniej". W sumie ona chciała pogadać ale przeszkodziła nam inna pani doktór wiec po spytaniu sie tego co chciałem pożegnałem się. Trochę pokrciłem się na uczelni i pojechałem do domku. No właśnie. Ostatnio nie chce mi się wracać do domu. Od 3 dni się kłócę z bratem i bratową. Tzn oni mi zarzucają, że nic nie robię. Bo to fakt, nic. Niestety fizycznie po przesiedzieniu od rana do 18 na uczelni jestem zmęczony. Przychodzę po 19 i chcę chwilę odpocząć, potem na ogół uczę się. Dobra, no nie wynoszę śmieci itp. Ale przejdę do tego co się odbyło niedawno. Przyszła bratowa do domu po 19. Bracki niby "normalny" ni stad ni zowąd kapciem mnie uderzył w ..... (krocze heh). Nie wiedziałem co mu odbiło, bratowa też nie. Zaczeliśmy się bić, wyzywać, krzyczeć. Bracki mnie wyzwał od ciot, pedałów itp. Twierdzi, że jakiś kolega dziś do niego zadzwonił i widział jak się na ulicy całowałem z jakimś chłopakiem (większego kretyństwa nie słyszałem). Bracki rozwalił mi nosa. Zadzwonił do mamy do Anglii na komórkę a ta zaraz zadzwonił na domowy. Rozmowa z matka była spoko. Ona zrozumiała mnie. Powiedziałem jej, że jestem biseksualny i jeszcze nadal szukam dziewczyny, że narazie skupiłem się na nauce i sferę uczuciowa odstawiłem na bok. Bo tak zrobiłem. A to z kim sypiam to moja sprawa. I to, że jak rozmawiam z chłopakiem czy bywam z nim na mieście nie oznacza, że zaraz z nim sypiam. Kurde, bracki ma znajomych a mi ich zabrania mieć. Co mam do kurwej nędzy mieć ich tylko na GG???????? Wkurwiłem się dziś. Jeszcze raz a na policję to zgłoszę. Mam go w dupie. Sam nic nie robi. Powiedział, że z gejem mieszkać nie bedzie i że dom jest jego, ale przeliczył się heh. W sumie comming out był drastyczny. Ja go nie prowokowałem. On nie rozumie orientacji homoseksualnej i biseksualnej. Jest debilem do potęgi entej. Teraz nikt się do mnie nie odzywa. Głowa mnie napierdala, nos boli. Siedzę w swoim pokoju. Mam dość życia czasami, nikt mnie nie rozumie. !0 lat walczyłem ze swoja seksualnością, jednocześnie będąc bardzo zamknięty w sobie odtraciłem ludzi od siebie, byłem sam ze swoimi problemami. Teraz zostałem też sam. Napisałem esa do kuzyna, który wie o mnie. Napisałem mu co się wydarzyło, odpisał, że mogę na nim zawsze polegać. On narazie znalazł dziewczynę i próbuje w tej stronie. Mi się chce płakać, myśli o nauce są zamazane teraz. Śmierć była by dobrym wyjściem. Jednak bym uciekł tanim kosztem od problemów. Problemom trzeba stawiać czoło. Szkoda, że sam zostałem, bez wsparcia. Czy się boję, tak boję się i to bardzo. Ale wolę stracić rodzine niz pożegnać się z życiem tanim kosztem. Nie wiem co mam robić. Nie chcę się wyprowadzać. Boję się. Narazie spróbuję, choć dzis to nie jest łatwe, skupić się na nauc. W domu....nie wiem. Teraz wiem, że matka i jeden kuzyn mnie rozumieją, co dalej, nie wiem. Jestem wręcz zagubiony. Boję się. Ale nie będę się poddawać. Jestem słaby to prawda i nerwowy, a na pewno wrażliwy. Wiedziałem, że kiedyś się dowiedzą, ale bracki się pierdolonym chamem zachował. Mam go w dupie. Dobra, muszę się wygadać, wypłakać....a potem skupić na nauce.Pozdro